Już niedługo nowy sezon festiwali świadomościowych, a w nim między innymi: wesołe rozmowy o tym, jak to guru są niepotrzebni, ale za to świetni w ciągnięciu z ludzi kasy. Można też będzie usłyszeć nagle, podczas rozmowy na jakiś filozoficzny temat, personalną wrzutkę: „no dobrze, rozumiem, tobie jest potrzebny guru, bo jesteś na pewnym etapie podróży i jeszcze po prostu nie wiesz, że cała wiedza jest w tobie. Masz rację. Przepraszam, wybacz mi, dziękuję, kocham cię…” itd.
Także dzisiaj napiszę rozwlekle o guru, żebyśmy, skoro już się śmiejemy, śmiali się z tej roli jeszcze świadomiej i czuli się z tym jeszcze lepiej. Np. podczas płatnej ceremonii z prowadzącym, który śpiewa mantry i patrzy nam w oczy (ale to nie jest guru!).
Podwójna natura guru
Temat jest złożony, bo ma dwie strony. Ludzką i boską. Po pierwsze o tym, dlaczego wg wielu tradycji indyjskich potrzebujemy guru.
Jak wspomniałem, dziś słyszymy raczej, że jest niepotrzebny. Wg trendu każdy powinien kroczyć swoją unikalną ścieżką, no bo jest wyjątkowy i ma swój niepowtarzalny proces. Ścieżka wspólna trąci myszką, choć jej aspekt społeczny czy stadny jest szeroko lubiany i celebrowany.
Oszuści!
Okej, zadajmy pytania. Czemu mielibyśmy się komuś kłaniać lub chylić czoła w zamian za powiedzenie nam czegoś mądrego? Przecież guru też człowiek, urodził się i umrze tak samo jak my. Po co więc chodzić do drugiego człowieka? Co w nim takiego specjalnego (i lepszego ode mnie)? No co?
A poza tym guru oszukują. Tyle jest historii, jak to wyłudzają pieniądze i wykorzystują uczniów w różny sposób. Tyle filmów i seriali o ludzkiej naiwności. (Chwileczkę, jedna ceremonia, 888 zł x 33 duszyczki… miłość jest w tobie…)
Nawet Śiva mówił kiedyś do Parvati, że jest wielu nauczycieli duchowych, którzy chętnie pomogą wyczyścić uczniom portfel zamiast umysłu. Gdyby jeszcze robili jedno i drugie, to przynajmniej byłaby jakaś usługa, a tak…
Nie ma raczej u nas ogólnego zaufania do instytucji guru, nawet wśród entuzjastów jogi. Mało też jest o niej osobistego pojęcia, krążą raczej plotki. Można uznać, że jest ona co najmniej kontrowersyjna.
Zresztą, sami guru nieraz przemawiali o niej niechętnie. Najsłynniejszym chyba był Osho. Guru-biznes go mierził i ciężko go krytykował. Byli też inni, którzy pomimo tego, że całe swoje życie nauczali i mieli swoich uczniów, byli przeciwni instytucji guru. Mówili: „nie jestem twoim guru”, a ludzie przychodzili ich słuchać i czerpali od nich wiedzę duchową, często uiszczając darowizny. Taki paradoks.
Na co komu guru?
Dlaczego więc wg tradycji indyjskiej mówi się, że każdy potrzebuje guru?
Jej opowieść mówi, że człowiek przychodzi na świat bez większej wiedzy. Do tego w odróżnieniu od wielu gatunków zwierząt jesteśmy po urodzeniu bardzo zależni od opiekunów. Ludzkie dziecko wymaga jej mnóstwo, żeby przetrwało. Gdy dorasta, większości rzeczy uczy się od innych. Uczy się mówić na podstawie tego, co usłyszy. Wyrabia sobie znaczenie słów na podstawie znaczeń, które mają inni. A później jeszcze tworzy własne.
Dodatkowo, niektórzy, dzięki zdobywanej wiedzy i praktyce mogą się niesamowicie rozwinąć. Do tego stopnia, że wielu innych ludzi pamięta, albo chociaż kojarzy ich imię – jak Michael Jordan, Jezus, czy Maria Skłodowska-Curie. Nawet gdy dawno odejdą z tego świata. Zwierzęta mają w tej kwestii mniejsze możliwości, choć też nie byle jakie. I dlatego potrzeba nam guru, żeby z tych niesamowitych ludzkich możliwości skorzystać.
Kolejna rzecz, że mamy różne dążenia. Jedno z nich, to najbardziej banalne, jest z reguły na szczycie. Chcemy szczęścia i nie chcemy cierpienia. I zdaje się, że jesteśmy zadowoleni, gdy spełniamy swoje zachcianki. A czasem wychodzi nam to bokiem, np. po czasie. Stąd pytanie, jak je spełniać? Jak zrobić to w taki sposób, żeby rzeczywiście zadziałało i dawało szczęście. Nie zawsze to wiemy i dlatego rozmawiamy, czytamy, patrzymy na przykład innych ludzi. Poszukujemy wiedzy.
Innymi słowy, każdy z nas ma wrodzony głód wiedzy, chociażby po to, żeby przetrwać na co dzień, już mniejsza z sensem życia czy duchem. I wiedza ta pochodzi z zewnątrz.
„Wszystko jest w tobie”
Popularna dziś idea mówi, że cała wiedza jest już w nas. Problem w tym, że w praktyce nie ma przykładu takiej osoby. Nikt nie zna nikogo, kto całą wiedzę zdobyłby sam – materialną czy duchową. Wiele osób wierzy, że tak jest, tak nawet mówi na głos w piękny sposób, ale doświadczenie codzienne pokazuje nam inaczej.
Wiedza jest w nas dopiero, gdy ją otrzymamy i ją przyswoimy. Nawet jeśli na kogoś spłynie coś oryginalnego w medytacji, to z reguły dowiedział się od kogoś innego, że warto medytować.
Nawet tego jak korzystać z toalety, dowiadujemy się od innych. Uczymy się od innych i tego, jak uczyć się samemu. Podstawową wiedzę jaką otrzymujemy wraz z narodzinami, to taką w rodzaju jak oddychać. Owszem „ciało wie” jak podtrzymywać procesy życiowe, ma instynkt samozachowawczy, ale to nie jest dostępna cała wiedza o życiu, ludziach, ideach i o świecie. Potencjał człowieka jest większy.
Mamy wielką potrzebę, żeby się uczyć, a głównym źródłem naszej wiedzy są zmysły. Mamy ich pięć i cała nasza wiedza pochodzi właśnie z nich. Nawet jak nam się coś objawi, to poprzez zmysły.
Wiedza pozazmysłowa
Jednak doświadczenie bezpośrednie ma swoje ograniczenia, choćby czasowe, np. tego, co wydarzyło się dawno temu, nie dowiemy się tą drogą. Poza tym same zmysły mają swoje ograniczenia, nie doświadczamy pełnych zakresów proponowanych przez świat. Stąd wciąż doskonalimy instrumenty, którze wspomagają nasze zmysły w poznawaniu świata.
Innymi sposobami na czerapnie wiedzy są nasze wnioskowanie oraz to, czego dowiadujemy się od innych. Np. zasłyszymy coś albo przeczytamy o rzeczach, z którymi nie mieliśmy bezpośredniego styku ze względu na czas i miejsce, ale uznając, że jest to zaufane źródło wiedzy, przyjmujemy to „na wiarę”.
Wierzymy, że to, co słyszymy od innych, było wcześniej ich doświadczeniem bezpośrednim. No chyba, że kłamią, ale to inny temat. Albo nawet jeśli ktoś coś po kimś powtarza, to wierzymy, że na końcu tego łańcucha ktoś sam czegoś doświadczył. Jednak z racji tego, że doświadzczenie bezpośrednie tamtej osoby jest samo w sobie ograniczone, powstaje filozoficzne pytanie: jak mamy się dowiedzieć czegoś, co jest poza percepcją naszych i cudzych zmysłów? Jak dowiedzieć się czegokolwiek o duchowości?
Tu pojawia się druga kategoria rzeczy, których możemy dowiedzieć się od innych.
Kto mi powie jak jest?
Bo gdy zapytamy kogoś, czy zjadł śniadanie, to raczej przyjmujemy odpowiedź twierdzącą za prawdziwą (choć może oszukiwać, bo się chorobliwie odchudza). Ale jak zapytamy, czy doświadczył czegoś pozazmysłowego, no to gdy odpowie, że tak, to przyjmiemy taką odpowiedź tylko wtedy, gdy takiej osobie ufamy. Kiedy jej świadectwo jest dla nas autorytetem.
O ile tę pierwszą kategorię (śniadaniową) możemy nazwać jako powszechną, to ta jest, powiedzmy, pozapowszechna czy duchowa, pozazmysłowa. Wg niejednej tradycji jest to wiedza dana od Boga, którą ten dał ludziom i jedynie poprzez taki przekaz możemy otrzymać wiedzę o tym, co pozazmysłowe (choć z reguły odczytane poprzez zmysły tych wybrańców).
Pytanie po co nam w ogóle taka wiedza? Skoro mamy wiedzę o świecie materialnym, to po co nam wiedza z poza tego świata? W końcu to tutaj żyjemy, tu są nasze troski.
Tradycja mówi, że choćbyśmy wszystko o tym świecie wiedzieli, to niestety nie dowiemy się z niego o naszej ostatecznej tożsamości, która jest poza materią. Nie dowiemy się tego, czym jest świadomość duchowa i jeśli będziemy szukali odpowiedzi w materii (np. w kartonach) to się nie dowiemy.
Nieprzerwana linia przekazu
Cała wiedza dotycząca duszy i Boga pochodzi z tej drugiej kategorii przekazu słownego. Pochodzi od Boga, który przekazał ją jakiś czas temu, a że teraz nie ma Go wśród nas, to przekazywana jest przez różne tradycje i linie przekazu.
Tak jak np. wciąż są różne wersje tego, co Jezus powiedział. Najlepiej byłoby spytać go osobiście, ale go nie ma. Więc pytamy kogoś, kto go znał i mu wierzymy na słowo. Ale pierwsze pokolenie po nim też już nie żyje. Dzisiaj mamy nadzieję, że to, co powtarzają w jego imieniu, naprawdę zostało powiedziane. Bo np. ufamy jakiejś linii przekazu.
Jak tu być szczęśliwym?
Wracając do sprawy guru i naszego osobistego szczęścia.
Ze względu na przeświadczenie, że wszyscy rodzimy się w niewiedzy, potrzebujemy guru. Chcemy dowiedzieć się, jak je spełnić nasze marzenia, żeby być szczęśliwymi. Szukamy sposobu, wiedzy, doświadczeń. Ale przez to, że nasze zmysły, którymi ją zdobywamy, zakorzenione są w tej przyrodzonej nam niewiedzy, potrzebujemy kogoś bardziej doświadczonego. Kogoś, kto przejrzał zmysły na wylot, bo ma doświadczenie i wiedzę pozazmysłową.
Stąd też jedna z definicji guru: „gu” jako ciemność (niewiedza) i „ru” jako ten, który ją usuwa. Inne znaczenie to „ten, który instruuje wg boskiego przekazu”. Tak samo słowo „acarya” oznacza osobę, która i uczy i żyje wg tego, czego uczy, oraz pokazuje drogę innym.
Takie więc są powody tradycyjnego przekazu. Mówi, żeby poszukać sobie guru i próbować się od niego dowiedzieć, o co w tym życiu w ogóle chodzi. Że celem relacji z guru jest nauka. Po to jest ta instytucja. Guru to nauczyciel, a nauczyciel to ten, który uczy. A jak uczy rzeczy duchowych, no to jest nauczycielem duchowym i tyle.
Oczywiście, tutaj mamy kolejny problem.
Na ścieżkach oddania Bogu respektuje się guru jako samego Boga i to jemu czyni się tzw. posługę. Co więcej, należy robić ją szczerze, pokornie i bez ukrytych intencji, a przekaz stoi przy tym, że takie zachowanie sprawia Bogu wielką radość.
W tym miejscu większość woli podziękować i samemu czytać sobie książki (jeśli w ogóle ten temat ich interesuje). Albo uznać, że sami dojdą swoją drogą do rzeczywistości, niżby mieli kogoś traktować jako reprezentację Boga. Że w ogóle, co to za pomysł, żeby ktoś się stawiał na takiej pozycji! Megalomania! Religia jest głupia! Guru manipulują! Ździerają kasę!
Książki zamiast guru
A książki?
Książki są szeroko dostępne. Leżą sobie cicho, są w miarę tanie. Jest internet. Free downloads. Można sobie poczytać przy kominku, nikt nie przeszkadza. Wszystko przetłumaczone. W razie czego jest też ChatGPT. Słowem, nie ma nikogo, kto chce zawładnąć naszym umysłem. Nikomu nie zaprzedajemy swojej duszy.
Wybieramy czytankę. Choć z biegiem czasu i jej źródła podajemy w wątpliwość. No bo kto to napisał? Skąd wiadomo, że nie wymyśla jakichś niestworzonych rzeczy? Może rzeczywiście lepiej nie czytać takich książek, tylko beletrystykę. Odczuć piękno w estetyce poezji pomiędzy jej wierszami! Kto o Bogu i duszy mówi wprost, ten nie wie, co mówi!
Wracając do tradycyjnych pism, przekaz mówi dość niepopularnie, że jasne, możesz je sobie czytać samemu, ale wtedy mało z tych spraw zrozumiesz. Taki haczyk. Czytając święte pisma samemu, dowiemy się niewiele więcej ponad to, co już wiemy, bo będziemy je czytać poprzez swoje dotychczasowe doświadczenie i ograniczone zmysły. Elo.
No bo spójrzmy na to krok po kroku.
Pisma złożone są ze zdań, a te ze słów, które mają jakieś znaczenie. Jeśli mamy tylko wiedzę o materii i będziemy je czytać, to nadamy im znaczenie odpowiadające naszemu materialnemu doświadczeniu. Jak więc mielibyśmy zrozumieć ich pierwotne, duchowe znaczenie? A co dopiero rozumieć zdania, akapity, czy całe książki i powiązania między nimi?
Hmm, jak to zrobić?
Właśnie po to jest guru, żeby pomógł je zrozumieć. Choć nawet wtedy nie są one łatwe do zrozumienia.
Dlatego też niektórzy wolą w ogóle takich książek nie czytać. Pytanie, czy nie wylewają wtedy dziecka z kąpielą. To zależy czy w ogóle ich to interesuje. Bo bywa, że nie i spoko.
Ale niektórych to interesuje. Tak naprawdę to ciekawy problem sam w sobie.
Nieprzerwana linia znaczeń
Mamy coś takiego jak słowa, których używamy na codzień i one też są używane w pismach świętych. Może są też jakieś dodatkowe, inne słowa, ale sporo jest tych zwyczajnych. Więc po pierwsze, jak mamy zrozumieć te unikalne słowa, które są używane tylko tam? A do tego jak dowiedzieć się, czy te pospolite, znane nam, mają w pismach te same znaczenie, które znamy ze swojego życia?
Przecież język wciąż ewoluuje. Każdy język się zmienia. Nawet w polskim czy angielskim to samo słowo mogło mieć 500 lat temu inne znaczenie. I ciągle pojawiają się nowe znaczenia. Także jest duża szansa, że dziś operujemy słowami, które mają inne znaczenie niż te, zapisane dawno temu w pismach.
Jak się w tym połapać? Odpowiedź kultury Indii jest prosta: potrzebujemy guru w nieprzerwanej linii przekazu.
Co to znaczy? To znaczy, że nasz guru uczył się u swojego guru, a ten u swojego, a tamten i tak dalej, aż do czasów, kiedy Bóg był na Ziemii osobiście i przekazał mu ją osobiście. Tamten człowiek na końcu łańcucha widział Go na własne oczy, rozmawiał z nim. Układ nerwowy tamtego Boga oddziaływał na niego bezpośrednio. Wrócił z tym do domu i powiedział komuś: „to było najbardziej niesamowite spotkanie w moim życiu”. I przekazywał dalej ten wajbik.
Mógł też spotkać jakiegoś mędrca, który z niepojętych przyczyn doznał urzeczywistnienia, bo np. Bóg mu się objawił od wewnątrz. Wtedy taka wiedza i uczucie są przekazywane przez tzw. ludzi oświeconych. To też niezłe źródło.
Nikomu nie można zaufać
Tylko zawsze pytanie jest o wiarygodność. Komu damy wiarę, że mówi prawdę? To przecież my ją dajemy albo zachowujemy dla siebie. Mówimy sobie np. że wiemy lepiej. Ufamy własnej prawdzie, a nie czyjejś i mamy do tego niezbywalne prawo. Wolny wybór.
Ale co z tymi, którzy wiedzą, że nie są oświeceni i jednak szukają Boga na tym świecie albo jakiegoś świadectwa? Którzy nie pokładają wiary we własny głos pośród szumu drzew, bo już nie raz wystrychnął ich na dudka?
Odpowiedź tradycyjna: bez guru pochodzącego z takiej nieprzerwanej linii możesz sobie szukać dalej. Zresztą, nawet jak go znajdziesz, to nie będzie łatwo! Co dopiero, gdy go/jej nie ma i do wszystkiego dochodzimy sami. Albo czytamy słuchamy mądrości wybiórczo, szukając tak naprawdę potwierdzenia własnych przekonań.
Idea, że możemy zrozumieć pisma czy przekaz duchowy całej kultury, tym bardziej obcej, swoim własnym niezależnym wysiłkiem, jest równie odważna co nierealna. No bo niby jak? Trzeba mieć mocny tupet, a on raczej w tej branży nie pomaga, choć dobrze się prezentuje.
Do tego rodzaju wiedzy potrzebny jest guru, ktoś kto się orientuje w tym morzu znaczeń, poświęcił temu swoje najlepsze lata. I to musi być rzetelny guru. A nie taki, co robi byle co i żyje byle jak. Dopiero wtedy dochodzi do transferu takiej wiedzy.
Mistyczny dodatek
Ale oprócz tego, że mamy guru, jest jeszcze jeden czynnik potrzebny do transferu wiedzy i doświadczenia (i nie, nie chodzi o pieniądze). Chodzi o pewien mistycyzm, o coś, czego nawet guru nie ma pod kontrolą, czyli o łaskę.
Sęk w tym, że nasz stan niewiedzy duchowej, czyli tzw. ignorancja, nie ma przyczyny. Nie ma początku. Taki jest tradycyjny przekaz. A to duży problem. Bo gdybyśmy znali przyczynę, to moglibyśmy temu jakoś po inżyniersku czy po lekarsku zaradzić. Gdy zna się przyczynę, można ją przecież usunąć. A tu taka sytuacja. Bezprzyczynowa.
Jak się zmierzyć z czymś takim? Tylko łaska, powie pismo. Równie niepojęta, ale jakościowo inna siła, może taką przyczynę usunąć. Nic innego.
Na tym też polega współczucie czy miłosierdzie Boga, że przychodzi do nas w formie guru. Taki jest pogląd tej kultury, tak wg niej wygląda właściwe spojrzenie na funkcję i zasadność guru. Bóg przez pisma mówi, „wiedz, że jestem guru”.
Guru a Bóg
Tu wracamy do tematu, że guru to kwestia problematyczna, bo złożona z dwóch części: ludzkiej i boskiej. Po pierwsze jest człowiekiem, jak każdy z nas, a druga, że jest jakby samym Bogiem. Raz pisma mówią, że jest reprezentantem Boga, a czasem mówią wprost, że jest samym Bogiem.
Mówią też, że mantra, Bóg i guru, są jednym. Że Bóg przejawia się jako guru. Właśnie w ten sposób jest dla nas dostępny, tutaj na Ziemii, żebyśmy mogli nawiązać z nim relację. Mówi się nawet, że nie należy tych trzech kwestii różnicować.
Podobne do ludzi, którzy na dobrej fazie mówią, że są Bogiem? No to guru tak o sobie nie mówią.
Jeden werset mówi (oczywiście ustami mędrców): „Boże, nawet gdybyśmy służyli ci przez miliardy lat to i tak nie spłacimy długu wdzięczności, który mamy wobec ciebie za to, co nam dałeś. Och, nawet mędrcy nie mogą spłacić tego długu!”.
Tutaj oczywiście kolejna dyskopatia może wylecieć: nie dość, że mamy już człowieka, który przedstawia się jako Bóg i potwierdza to trzymaną w dłoni księgą, to jeszcze jacyś mędrcy, poprzez których niby przemawia w swoich baśniach, żeby dali nam inspirujący przykład, mają dług nie do spłacenia. Co dopiero my! Wyciągam portfel normalnie! I czuję się zadłużony po same pachy!
Tekst mówi dalej, że „dziękujemy ci za to, że niszczysz to, co niefortunne dla istot żywych, będąc w ich wnętrzu i na zewnątrz”.
O co w tym chodzi, z tym wewnątrz i na zewnątrz? Że na zewnątrz przejawiasz się jako guru, a w środku jako Bóg. Że zawsze jesteś na posterunku, żeby czynić dobro dla istoty żywej. Wystarczy się tylko do ciebie zwrócić. I tak samo z mantrą. Czyli gdzie nie spojrzeć, jesteś. Taki stan rzeczy stara się w nas zakotwiczyć tradycja.
Podsumowanie
Dlatego mieć guru to ważna sprawa, a człowiek dochodzi do miejsca, w którym spotyka guru, jeśli ma farta, szczęście, gdy los mu sprzyja. Taki obrót spraw to właśnie łaska, to jest ten element mistyczny, nieprzewidywalny, tajemniczy. Nie zadziwa się w żaden inny, kontrolowany sposób, że ktoś robi konkretne kroki i ma pewność, że coś się wydarzy. Do nas należy wysiłek, a nie efekty.
Nasza ignorancja duchowa jest bezprzyczynowa i wygląda na to, że tylko bezprzeczynowa łaska może ją usunąć. Dlatego gdy pojawia się okazja, gdy ta łaska przychodzi, warto po nią sięgnąć i jej nie zmarnować. Gdy znajdziemy takiego guru, z którym nam po drodze, to warto mu zadawać pytania, zrobić coś dla niego, szukać jego mądrości.
To jest taki pierwszy krok na tej całej odwiecznej, dajmy na to indyjskiej drodze. To jest początek ścieżki oddania. Przyjęcie guru, inicjacja. Niektórzy myślą, że to właśnie totalny koniec, zmarnowanie sobie życia, szczyt głupoty i utrata indywidualności. Ale to dopiero początek.
Także w ramach dyskusji o guru, nawet jak chce się tę instytucję wyśmiać i odrzucić, to warto wiedzieć czym ona jest i jaki jest jej cel, oraz jaką rolę pełni w kulturze, która co by nie było jest ewenementem na skalę światową.
Kultura indyjska, pomimo setek lat okupacji nie dała się kompletnie zniszczyć jak wiele innych, równie ciekawych i żyjących blisko Boga i natury kultur. Ani kolonizatorzy ani agresja ideologiczna nie dała im rady.
Wiadomo, tam też jest grubo jeśli chodzi o nierówności społeczne i przemoc. Tylko pytanie, czy gdyby każdy europejski kraj podkręcić do takiej gęstości zaludnienia i temperatury, to co by się w nim działo. No ale to inny temat z wielkiego garu tematów, w którym wszystko się miesza taką dużą, dużą chochlą.
Wpis w dużej mierze inspirowany wykładem mojego guru: