Do wszystkich rzekomych ofiar pasywnej agresji! A także do faktycznych, mojej i cudzej! Sprawcy nie będą zainteresowani.
Ostatnio zorientowałem się, w dużej mierze dzięki innym, że odtwarzam głęboko zakorzeniony schemat reagowania cichą złością, tzw. pasywną agresją.
Samo uświadomienie sobie tego było przykre i wyzwalające zarazem. Generalnie chodzi o to, że gdy rozmowa toczy się niezgodnie z moim wyobrażeniem, zaczynam się denerwować. Początkowo z pozoru bezobjawowo, stopniowo krytykuję, a następnie odcinam się od rozmówcy. A wszystko to odbywa się w ciemni mojej własnej psychiki, która w końcu upośledza moje zachowanie i sprawia, że np. odchodzę od stołu, rzucając górnolotne, spokojne lecz wciąż agresywne „powodzenia”.
Po takim „powodzeniu” jestem nawet zdolny zauważyć, że w gruncie rzeczy cierpię ja sam! To tutaj objawia się kolejny ezo-schemat, popularnie nazywany duchowym ego. Otóż moje cierpienie zyskuje tak wysoką rangę, że nawet przez myśl mi nie przechodzi, że mogłem swoim zachowaniem sprawić rozmówcy przykrość. Tym sposobem, zamiast cofnąć się do kuchni i rzec „przepraszam”, biorę zeszyt i piszę:
„Spoko, spoko. Ja mam swoje życie, spoko. Nikt mi nie robi krzywdy. Czuję złość, coś się odrywa. Coś, co nie jest mną i co sprawia, że słabiej dostrzegam świat. Oceniam przez to ludzi, negatywnie jednych, pozytywnie drugich.
Tych pierwszych wtedy nie lubię i to mi przeszkadza. Ale tak samo powinno mi przeszkadzać nagłe lubienie tych drugich. Oba gusta umoczone są w czymś odrealnionym, a kto lubi być widzianym i branym za kogoś, kim nie jest? Najpierw zobaczyć siebie, zobaczyć siebie…
Tak samo w drugą stronę. Jak ktoś tak ma, to jego sprawa. Dlatego, gdy przesadnie mnie lubią lub nie lubią, to nie mój interes. Nawet mogę współczuć tym, co mnie lubią. Ale tym, co mnie nie lubią, też. Choć to trochę pokrętne. Może dlatego warto skupić się na innych sprawach”.
Mam nawet na tyle rezonu, by chwilę później przeczytać to wspomnianemu rozmówcy, w przekonaniu, że właśnie obydwoje zyskujemy lepszy ogląd sprawy, stajemy ponad schematami i rozwijamy się. Co więcej, robię to w poczuciu, że taka perspektywa leczy psychiczne rany, uzdatnia umysł i tworzy wspólnotę wysokiej myśli emocjonalnej.
Wyobraźcie sobie moją konsternację, gdy odbiorca mych pseudo mądrości mówi mi, że jest mu przykro. „Przykro? Co za niska wibracja” – wcale tak nie pomyślałem. I gdy cała moja konstrukcja runęła, eureka! „Przepraszam”, powiedziałem, „Rzeczywiście, zachowałem się przemocowo. Zrobiłem to bezwiednie, na automacie”.
Przeprosiłem i przez resztę dnia przywoływałem sobie sytuacje, w których zachowywałem się podobnie. Życzyłem sobie jednocześnie „powodzenia” w zmianie.
Już tego samego wieczoru pełen współczucia i absurdu proces zwany życiem podsunął mi kolejną szansę rozwoju. Kolejna rozmowa i kolejna wzbierająca we mnie fala frustracji chcąca zamienić się w schematyczne „powodzenia-spierdalaj”. Tym razem zostałem w pokoju i z opanowaniem wyraziłem złość. Wprost, powoli, bez epitetów, skrótów, zarzutów, bez sztucznej presji czasu. Legalnie, że tak powiem.
Efekt? Zostałem wysłuchany i zrozumiany. Nawet mi za to pogratulowano! Jest się czym pochwalić. Lepsze to, niż pasywna radość, autoironia i fałszywa skromność. Polecam!
Parę tygodni po tym spotkała mnie kolejna tego rodzaju sytuacja-wyzwanie. Znów dałem się wciągnąć staremu schematowi, ale tym razem przeprosiłem, zamiast pisać duchowy elaborat. Jest to nauka po spirali. Łatwiej też zauważam jak inni rzucają swoje „powodzenia” czy inne słówka, które nagle, bez jasnej przyczyny, przerywają dialog. Dobrze jest nie mieć wtedy takiego „WTF?” i nie brać tego do siebie. Powodzenia.