Kategorie
opowiadania

Miękkie kopyta

Mniej więcej: 3 min. czytania

Dziś w nocy, jak wielu innych Polaków w mniejszości, śniłem, że podkładam materiały wybuchowe w budynkach pewnych instytucji państwowych. Uciekając przed wścibskimi służbami, schodziłem klatką schodową do piwnicy, gdzie znajdowała się stacja metra. Światła na jej peronach były wygaszone, a wyświetlacz, który z reguły odlicza czas przyjazdu składu, obwieszczał: niestety, niewypał.

Stwierdziłem, że wolę w takim razie wyjść na dwór niż wsiadać do pociągu na tej ciemnej stacji, tym bardziej, że pamiętałem ją jeszcze z poprzedniego snu, w którym gonił mnie płonący Jowisz. Wolałem więc pójść się przewietrzyć.

Ściana budynku, wzdłuż którego przyszło mi iść, miała kilka par niebieskich, dwuskrzydłowych, niedopasowanych drzwi. Za każdą z nich stał koń. Przystanąłem przy boksie, w którym z nogi na nogę przestępował czarny kucyk. Ruszył powoli w moją stronę. Poczułem strach.

Spokojnym krokiem oddalałem się od zwierzęcia, lecz zdawał się nade mną dominować wzrostem i szybkością. Zatrzymałem się więc i spojrzałem mu prosto w jego dużą głowę, a on parsknął. Zapachniało miodem. Zastanawiałem się, czego tak właściwie ten koń ode mnie chce. Czy pracuje w służbach bezpieczeństwa? Tylko dlaczego to właśnie kucyk miałby mnie ciągnąć do odpowiedzialności za niewypał?

Zanim zdążyłem odpowiedzieć sobie na te poważne pytania, koń złożył wargi w słodki dzióbek i zanucił „kuku-turu-turu-tu”. Odruchowo lecz niepewnie poruszyłem głową w rytm melodii, a koń znowu zrobił „kuku-turu-turu-tu”. Spodobało mi się i za trzecim razem zanuciliśmy już wspólnie „kuku-turu-turu-tu”.

Śpiewaliśmy sobie i pachniało miodem, gdy nagle czarny kuc przysiadł na zadzie. Zląkłem się, choć ufałem już zwierzęciu. Kucyk był ode mnie wyższy o całą końską głowę i miał masywne, ciemne ciało, jednak to, czego się bałem, to jego entuzjazm. Wyciągał do mnie swoje ruchliwe kopyta, a ja nie chciałem oberwać nimi w twarz.

Stwierdziłem jednak, że „raz się z koniem tańczy” i odpuściłem obawę, na co konik pogłaskał mnie mięciutkimi jak skóra kopytkami po polikach. Tego się nie spodziewałem.

Miał piękny wyraz łba, a jego tułów poruszał się do tańca. Spojrzałem na niego z czułością, a on zamruczał: „tutu-turu-tam-tam”, a gdy powtórzyliśmy to razem, przyszła kolej na mnie. Moja melodia była bardziej złożona i bardzo mu się spodobała. Szła mniej więcej tak: „tam-pam” pauza „na-na-na-turu-tam-pam”. Jego łeb bujał się jak śródziemnomorski jacht.

Nagle, jego uszy czułe niby radary, przestawiły się do tyłu. Po chwili sam usłyszałem dźwięk zatrzymującego się na stacji pociągu. Pierwsze pytanie, które dźgnęło mnie pod żebra, to czy na stacji ciemności wysiadł właśnie ktoś, kto mógłby przerwać nasz taniec? I czy jest to aby płonący Jowisz, współpracujący ze służbami bezpieczeństwa?

Koń wzruszył ramionami i ku mojemu najgłębszemu zdziwieniu, zamienił się w brązowoskórą dziewczynę. Klasnął w dłonie, a z głośników jego boksu poleciał „Billie Jean”. Byłem zafascynowany ruchami konia-mulatki, a następnie własnymi, które były równie płynne i taktowne. Otarłem się chcący-niechcący o pośladki fascynującej tancerki, a ona odwzajemniła to niepochwalającym-pochwalającym uśmiechem.

Niestety, kroki na klatce schodowej stawały się coraz głośniejsze, a poświata bijąca z jej drzwi coraz bardziej jednoznaczna. Zastanawiałem się tylko, wciąż tańcząc, jakim cudem Jowisz przepchnie się przez tak mały otwór. A poza tym, jak on w ogóle wsiadł do metra?

Ale on miał swoje sposoby. Stanął na ulicy i wbijał wzrok to we mnie, to w dziewczynę. Czy wiedział, że ona jest koniem i mieszka w boksie? Ciężko powiedzieć.

W prawej dłoni trzymał ładunek wybuchowy domowej roboty, który dobrze znałem. Szybkim ruchem lewej ręki odsłonił klapę marynarki by pokazać swoją odznakę. Myślałem, że to koniec, że trafię do więzienia. Tymczasem ruch, który wykonał, był w punkt płynącego z głośników przeboju Michaela Jacksona, a jego noga zaczęła poruszać się idealnie do rytmu utworu.

Dziewczyna zarżała radośnie i zaprosiła go do tańca. Jowisz poczuł miód, uwielbiał go, to była jego jedyna słabość. Tak oto nieudany zamach stanu zakończył się tańcem kobiety-konia, zamachowca, i agenta SB kryptonim „Jowisz”.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *