Kategorie
rozmyślania

Aborcja – gdzie jesteśmy?

Mniej więcej: 7 min. czytania

Podzielę się swoim poglądem na temat aborcji. Myślę o tym od paru tygodni, odkąd przeczytałem program wyborczy jednego z kandydatów na prezydenta RP, a teraz dodatkowo jest to temat bieżący. Piszę o tym, bo chcę oddać swój głos w tej sprawie i piszę do ludzi, którzy interesują się wymianą poglądów i nie przeraża ich zbyt długa wypowiedź (TLDR? GBYE).

Według mnie człowiek powinien mieć prawo do samobójstwa oraz do zabicia życia w sobie pod warunkiem, że nie zagraża to bezpośrednio życiu innych, czyli tych poza jego ciałem. Nie oceniam, czy to słuszne, bo moim zdaniem taka ocena jest indywidualną sprawą podmiotu, który to powinien mieć możliwość legalnego i świadomego działania w kierunku śmierci własnej. Podkreślę – działania świadomego nie w sensie duchowym (bo po pierwsze być może to nie jego bajka, a po drugie to niemożliwe), tylko w sensie społecznym. Aby mógł o swoim dylemacie życia i śmierci jawnie porozmawiać z lekarzem lub terapeutą państwowym. I wtedy, po odpowiednich konsultacjach, po pewnej przyjaznej procedurze, mógł zadecydować sam. Według swojego sumienia oraz systemu wartości lub jednego i drugiego albo żadnego z nich. I żeby każdą z jego decyzji odebrano z szacunkiem.

Ktoś może stwierdzić, że nie mam swojego zdania, bo nie opowiadam się za słusznością lub niesłusznością decyzji o śmierci własnej lub człowieka, którego noszę w sobie. Odpowiem na to tak: uważam, że gdybym zdecydował się na odebranie sobie życia w tej chwili, to mój wybór byłby niesłuszny. Niespójny ze mną. Nie mój. A to jest moje życie. To ja je przeżywam i to ja oddaję je komu chcę lub zatrzymuję je dla siebie. Bez możliwości tego wyboru jestem dzieckiem albo niewolnikiem. A żeby w państwie były osoby legalnie dorosłe, to muszą mieć do takiego wyboru niezbywalne prawo. I owszem, ja mogę być czyimś niewolnikiem, ale z własnego wyboru.

Mamy teraz sytuację trudną. Jedna strona podchodzi do przerwania życia dziecka we wczesnej jego fazie jak do czegoś, czego warunki da się ustalić, druga porównuje ten zabieg do odsysania ludzi wielkim odkurzaczem. Zatrzymajmy się w tym miejscu. Z pewnością czym innym jest dla matki poronienie, a czym innym śmierć jej dziesięcioletniego dziecka. Choć w obu przypadkach jest to według mnie śmierć człowieka, to jeśli jest to działanie z premedytacją, to w pierwszym przypadku moglibyśmy mówić o legalnym zabiciu dziecka we własnym brzuchu, a w drugim o karalnym zabójstwie. Te kwestie da się rozróżnić. A to, czy uznamy je w świetle prawa za tożsame, wywołuje mocne reakcje społeczne.

Uważam, że rządzący powinni swoim przykładem zachęcać ludzi do życia i stwarzać im ku temu warunki, a jeśli obywatele tworzą je sobie sami – przynajmniej im w tym nie przeszkadzać, zamiast nakazywać im żyć pod groźbą kary i wstydu. Duchowni z kolei, zamiast wyznaczać ramy postępowania, mogliby zająć się poszerzaniem kontekstu życia i przewodnictwa w doświadczaniu spraw ponadprzyczynowych, boskich, świadomościowych, z których to zachowanie ludzkie wypływa. Ich rolą jest pomagać nam w dostrzeganiu celu naszej emocjonalności. Bo niezależnie od kodeksu – świeckiego czy wyznaniowego – bez tego zrozumienia ludzie nie przestaną zabijać samych siebie, swoich dzieci, braci, sióstr, ani też nie zaczną pragnąć mieć potomstwa, jeśli nie leży to w ich naturze. I tej edukacji na temat natury oraz wyrozumiałości wobec jej ogromnej różnorodności nam potrzeba. A wymagać od kogoś, bez jego przyzwolenia, aby działał wbrew swojej naturze, naturalnie spotka się z niezadowoleniem i buntem.

Domagać się dziś od społeczeństwa polskiego, aby było zgodne w sprawie aborcji, to utopia. Dlaczego? Przychodzi mi na myśl porównanie, że to tak jakbyśmy dyskutowali w lesie o drzewach, o czymś wysokim, stąpając po ściółce etyki świeckiej i zapominając, że gleba lasu wcale nie jest neutralna. Przenika ją bowiem pewnego rodzaju grzybnia, sieć bezkompromisowej kultury, i to ona wpływa na tułających się po lesie rozmówców jak rzutujący na wizję zapach. Czy tę wizję przyćmiewa, czy wyostrza – to zależy. Ludzie mają różne poglądy, dlatego/bo z reguły obracają się w kręgach osób o całkiem podobnych. Jeden krąg może aprobować aborcję, drugi nie. W porządku. Ale po co od razu wartości jednego kręgu narzucać drugiemu? Czy robimy to dla dobra ludzkości? Dla Polski? Dla pewnego porządku? Dla istoty wyższej? Dla własnego poczucia bezpieczeństwa? Każdy prawdopodobnie z innego powodu.

Państwa świeckie mają swoje problemy. Państwa wyznaniowe swoje. A my, Polacy, mamy i jedne i drugie, a do tego własne. Rozumiem, że rozmowa o ustawie w sprawie aborcji była zaplanowana wcześniej i że akurat wypadło ją omawiać. Ale skoro mamy wirusa, to wypadałoby powiedzieć w sejmie, że nie jest to odpowiedni czas na rozstrzyganie tej kwestii. Zwłaszcza nasi męscy posłowie z dużym wąsem mogliby się zdobyć tutaj na wyczucie i przypomnieć sobie o tym, że duża liczba dzieci czeka na adopcję.

Tajemnicą nie jest, że mam ciało mężczyzny. Nie przyjdzie mi w nim rozstrzygać swoistego dylematu aborcji. Gdyby jednak jakaś kobieta zapytała mnie, co ma zrobić, to zapytałbym ją: a co, człowieku, podpowiada ci serce? Co mówi rozum? I jak masz zamiar to w sobie pogodzić? Jak się czujesz z wyobrażeniem konsekwencji decyzji, którą podejmiesz? Rozmawiałbym z nią i nie podejmował za nią nienależącej do mnie decyzji. Aż narzuca się pytanie, dlaczego taka postawa nie jest oczywista? Jednak próba odpowiedzi na nie ponownie zabiera nas do wcześniej wspomnianego lasu. Oglądamy drzewa, myślimy narracją, poezją, rozmawiamy językiem pięknym, godnym, pełnym poszanowania, aż tu grzybnia wysyła sygnał. Korony drzew zakrywają nieboskłon i robi się chłodno, sztywno, zasadniczo, twardo. I echem znikąd odbija się jedynie słuszna odpowiedź. A przecież to zbyt osobiste, to odpowiedzialność kobiety, bo to ona będzie z tą decyzją żyć. Ciężar psychiczny jej decyzji będzie nosić w sobie, nie we mnie. To jest ta sama kobieta, z której znowu staramy się zrobić dziewczynkę maszynkę do rodzenia dzieci. Kiedyś nie mogła pójść na studia, zagłosować, a wcześniej nawet zbierać ziół i rozmawiać z drzewami, raczej miała miejsce w domu lub na stosie. Być może któregoś dnia, bez właściwej temu ustawy, nie będzie mogła nosić makijażu, zbyt kusej sukienki ani podrapać się między piersiami.

Wyobraźnia mną rzuca. Rzeczywistość jest taka, że żadna kobieta mnie o takie rzeczy nie pyta. Nie mam też swojego programu wyborczego ani kochanki w niechcianej ciąży. Myślę, że jedynym przypadkiem, w którym namawiałbym kobietę całym sobą do odstąpienia od aborcji, byłby ten, w której jej ciąża miałaby związek ze mną. Chcę przez to powiedzieć, że nie dziwię się zdenerwowaniu kobiet. Bo gdyby rząd pełen niewzbudzających zaufania kobiet miałby po nocach obradować w sprawie moich jąder, które pod groźbą kary i wstydu musiałyby we współpracy z moim penisem koniecznie kogoś zapłodnić, to wyraziłbym sprzeciw. Krzyczałbym, darł się, gryzł, bił i kopał. A to, że kobiety jeszcze tego nie robią, należy uznać za oznakę ich niezwykłej cierpliwości i wyrozumiałości. Tym bardziej w czasach (sic!), gdy nie mogą legalnie wyjść na spacer (do lasu).

Weźmy sytuację skrajną, w której uboga nieletnia z autorytarnej rodziny zachodzi w ciążę w wyniku przemocy, a jej nadchodzące dziecko, co przewidywane jest z badań prenatalnych, będzie niesamodzielne do końca swoich dni (i tu uwaga – znam wyjątki, gdzie takie dzieci i ich matki zaskoczyły wszystkich!). Ale pytam się, co w takim przypadku? Jeśli taka kobieta nie może prawnie dokonać aborcji (czyli tak, zabić dziecka przed jego narodzinami), to prawo powinno jej zapewnić godne życie, czyż nie? I to nie godne w sensie egzystencjalnym, błogich śpiewów nad jej łożem, tylko w sensie materialnym. Dom, pieniądze, rozwój, pomoc do opieki nad dzieckiem. Jeśli już naprawdę nie pytamy jej, czego ona chce, to zapytajmy siebie, czego w takim razie chcemy od niej? Żeby rodziła, płakała i żyła wbrew sobie do końca życia (bo z pewnością nie pozwolimy jej też umrzeć)? Czy będziemy oczekiwać, że przekroczy samą siebie, usiądzie w medytacji z koralikami lub bez i zaufa czemuś większemu? Czy uznamy, że skoro ktoś jej wrzucił tabletkę odurzającą i zapłodnił bez jej zgody, to z pewnością dała mu ku temu niesmaczny powód? I niech teraz wypije piwa, które sobie nawarzyła. Szczwana bestia. Kusicielka. Szatan w przebraniu, Mefistofeles. Takiej należy się słuszna kara. Oto, niestety, przykre oblicze władzy. I kontroli. Podboje natury.

Wyobrażam sobie Polskę, w której kobieta idzie do ginekologa w sprawie, którą omawiamy, i chce z nim porozmawiać, a on lub ona ją przyjmuje. „Przyjąć”, zauważcie, to bardzo bogate w znaczenie słowo. Lekarz rozmawia z nią kształcąco o konsekwencjach przerwania ciąży, o jej sytuacji materialnej i zdrowotnej (w tym psychicznej) oraz o tym, jak zaszła w ciążę. Może spytać ją nawet o to, kim jest mężczyzna. Dlaczego? Aby rozwiać tabu, pod którym mogą być ukryte emocje powodujące jej dylemat. Taki profesjonalista postrzega wtedy własną moralność jako drugorzędną w stosunku do swojej rozmówczyni. Kieruje nim ludzka troska nie tylko o kiełkujące w jej łonie życie, lecz także o nią samą. Oczywiście, że szuka wyjścia, aby oba stworzenia mogły żyć i mieć się dobrze. Myśli o jej rodzinie i o tym, by rozmowa nie przebiegała pospiesznie, chłodno i bezosobowo, a do tego w atmosferze wyższości wiedzącego nad niewiedzącym. Żeby tak jak ziemia, która przyjmuje cokolwiek się w niej zasadzi (a wiem o tym, bo na wiosnę robiłem ogródek), tak tę kobietę brzemienną na rozstaju dróg przyjąć i ufać, że ona znajdzie swoją odpowiedź. Nie dobrą, nie złą, ale własną. Niech dadzą jej się pomylić, a nuż ma rację. Ale niestety to odległa Polska. Przykro mi.

Nie składam broni, dla mnie jest nią słowo. I nie jest mi przykro w tym sensie, że siedzę i płaczę, ale też nie powiem, że nie czuję nic. Po prostu szkoda, że krajem rządzi nie mądrość w parze z doświadczeniem, ale frywolność nietykalnych. Co ciekawe, istnieje kultura, w której klasa ludzi nietykalnych nie zajmowała się rządzeniem, ale wręcz przeciwnie. A u nas, w nowoczesnym świecie, gdzie klasowość jest niepożądana (co nie przeszkadza nam w tworzeniu klas opartych o majątek), dokonaliśmy takiego demokratycznego wyboru, że rządzą nami właśnie nietykalni. Ludzie o charakterze, którym do oczyszczania serc potrzebna jest taka praca, której nikt o mocnym węchu nie chciałby wykonywać. I co bardziej odpychające, chcą dotknąć obszarów, które wymagają przed ich dłońmi wyłącznie ochrony. Tylko chronić tych miejsc nie ma powoli komu, bo oni stali się silniejsi od tych, którzy ich wybrali. Mają wszystkie służby pod sobą. Wojsko. Policję. Telewizję i sądy. Edukację i pieniądze. Do pełnej imprezy brakuje im tylko zawłaszczonych, niesłusznie wolnych i decydujących o sobie kobiet.

Drogie panie, jeśli można was o coś prosić, to zachowajcie na tyle spokoju, żeby zbędna frustracja was nie wyczerpała. Nie mówię przez to, abyście nie podejmowały rozsądnych i zdecydowanych działań. Rozmawiać należy, czasem nawet głośno. Słyszę niektóre z was i po prawdzie niewiele mogę zrobić. Czuję się w pewnym sensie bezsilny. Nie jestem politykiem, bandytą ani bogaczem. Mogę dać wam tylko tych kilka zdań, aby zrównoważyć to, w jaki sposób korzysta się dzisiaj w wątpliwych elitach ze słowa. Ale co więcej? Wiarę? Nadzieję? Zrozumienie? Piszę to, co piszę, bo czuję, że to moja odpowiedzialność, za którą chętnie ponoszę konsekwencje. Aprobata, niezgoda – proszę bardzo. Moje stanowisko może się diametralnie różnić od stanowiska odbiorcy. Może chcieć mnie nawet obrazić, wyśmiać, uwięzić, torturować. Zrobić mi wszystko, czego we własnych snach boję się najbardziej (i on lub ona zapewne też). Ale co z tego? Czy to coś zmieni? Czy ukrywając swoje zdanie, tworzymy świat, w którym chcielibyśmy żyć?

Chcę wam powiedzieć o jeszcze jednej istotnej rzeczy. Otóż przemoc często wynosi się z domu. Brak rozmów, zaufania, spokoju. Brak zrozumienia do tego, co się czuje, brak kontemplacji, przestrzeni. Docenienia, zauważenia. Brak otwartości na to, że bliscy mogą wzbudzać w nas zarówno zachwyt, jak i obrzydzenie oraz wszystko pomiędzy. I że to nie musi być powód do zerwania kontaktu i obrażania się nawzajem. Paradoks psychiki polega na tym, że z domu czasem wynosi się ciężką atmosferę, którą potem, w dorosłym życiu, niestety chce się odtwarzać. Tworzyć warunki do zaistnienia podobnych tragedii. Bo ta atmosfera przypomina nam dom, za którym – pomimo bólu – tęsknimy. Bo tam czegoś nie dostaliśmy i bardzo chcielibyśmy to dostać. Proszę was, nie dajcie się temu domowi zwieść. Jego trzeba spalić. Stwarzajcie, na ile możecie, wokół siebie dom inny. Dom bliski, dom ciepły. Dom szczery. Nie dom dobry czy dom zły, a przy tym sztuczny. Ale prawdziwy. I to nie musi być od razu dom z betonowych ani glinianych ścian, wystarczą te z własnej skóry i kości. A mówię o tym, bo temat aborcji bardzo dotyczy domu. Bo z tego domu w kształcie brzuszka każdy z nas pochodzi.

Korekta: Marta Mandżak-Matusek

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *