Samopoczucie można rozpoznać po chęci do działania. Jeśli ciągle go brak to pewnie jest kiepskie. Podejmowanie decyzji wydaje się wtedy ciężarem i jesteśmy zwyczajnie nieszczęśliwi.
Rozpoznanie problemu
Co wtedy zrobić? Po pierwsze trzeba taką sytuację rozpoznać. Przyznać, że istnieje i że nas męczy. Po drugie, zapytać siebie na czym polega nasz dylemat. Bądźmy ze sobą szczerzy: czujemy się źle, bo wybierając jedną rzecz, tracimy tę drugą. Każdy rodzaj przygnębienia polega właśnie na tym.
Nawet w przypadku, gdy odszedł nam ktoś bliski, to i tak źródłem naszego nieszczęścia jest ten sam dylemat: “Co mam zrobić? Jeśli pójdę przez siebie tak, jak gdyby nigdy nic, to jeszcze niechcący zgorzknieję. Jeśli zaś przytłumię rozpacz, to któregoś razu wyjdzie mi ona bokiem i to do tego w najmniej spodziewanym momencie. Jeśli jednak moja żałoba będzie zbyt długa, zmarnuję swój czas tkwiąc w bezczynnym ubolewaniu”.
Myślimy potem: “Rok żałoby to w sam raz, tak wypada, kogo to obchodzi, że tak w rzeczywistości czuję się świetnie”, albo: „Tańczę, spotykam się z ludźmi, ale w środku serca płaczę. Czasem nawet mam ochotę komuś przywalić”.
Uczucia czy persona
W ogólnym rozrachunku dochodzimy do tego, że przyczyną naszego trudnego samopoczucia jest postępowanie niezgodne z naszymi uczuciami. Wtedy, zamiast skonfrontować się ze źródłem dojmującego bólu lub frapującej radości, tak dobieramy sobie w myślach życiowe wskazówki, aby czuć się w miarę ok, aby przebrnąć.
Wniosek możemy wyciągnąć taki, że nie do końca wiemy, czego tak właściwie chcemy. Niby chodzi nam o szczęście, ale kaprysimy, nie wiemy jakiego rodzaju szczęście dokładnie. Stoimy jakby przed wyborem smaku lodów, z nadzieją, że ich prawidłowy wybór albo wyrwie nas z marazmu albo nada prawdziwości naszej ekscytacji. Czekamy, aż ekspedientka poda nam słodycze, ale czy odpowiednio dobrany przysmak na pewno niesie za sobą ukojenie?
Przy zamrażarce pełnej lodów można zapomnieć o świecie. Pytanie, w jakim celu w ogóle wpadamy do takiej metaforycznej lodziarni? Wyprowadzeni w pole przez gonitwę myśli, możemy dojść do wniosku, że nie mamy takiego celu wcale. Ale co z celowością takiego wnioskowania? Nonszalancko odpowiadamy, że płyniemy z prądem. Tylko dokąd? Nieważne. Być może ku zadowoleniu, ale raczej nieuchronnie do kolejnego momentu przygnębienia, w którym przy odrobinie szczęścia zobaczymy, że kręcimy się w kółko.
Zaufaj mi, uf uf
Aby nie tracić energii na domniemywanie, co dla nas najlepsze, powinniśmy przyjąć dobrą radę od zaufanej osoby. Jeśli nikogo takiego w życiu nie mamy: ani przyjaciela, ani partnera, ani rodzica, ani terapeuty, ani żadnej wiary w nic czy nawet ulubionej książki, to skazani jesteśmy na własną ocenę sytuacji, którą przeprowadzimy niestety w stanie doskwierającej nam ogólnej niechęci. Decyzje podjęte w takiej kondycji mogą być opłakane, dlatego, jeśli nikomu nie zaufamy, to albo będziemy dużo płakać i nagle oświeci nas przebłysk wglądu, albo wpadniemy w dołek, z którego wykiełkuje zgryzota, zgorzknienie, okrucieństwo i cynizm. W takich chwilach bywa, że ludzie zastanawiają się nad odebraniem sobie życia.
Dolinka Introspekcji
Stając naprzeciw kryzysu egzystencjalnego, jeśli chcemy wznieść się ponad niego, musimy zwrócić naszą uwagę do środka – co jest bardzo nieintuicyjne, ale nie ma innego wyjścia. Musimy dowiedzieć się lub przypomnieć sobie o tym, kim naprawdę jesteśmy. Mamy tak naturalną wprawę do utożsamiania się z własnym ciałem, umysłem i ich komplikacjami, że tracąc wobec nich dystans, stajemy się pogrążeni w myślach, ambicjach i odczuciach, które z natury są ulotne. A ulotne znaczy tyle, że w ich naturę wpisane jest, aby nie dawać nam spełnienia. Czasem nam się wydaje, że gdyby jeszcze tylko ta jedna rzecz uległa zmianie: w firmie, w związku, w naszym ciele czy na świecie, to wtedy bylibyśmy szczęśliwi. I bywa to tak przekonywujące i brzmi tak logicznie, że ani się obejrzeć, a już pokładamy pełną wiarę w logikę, która nas zasmuca.
Taki jest paradoks natury umysłu i uaktywnia się on zawsze wtedy, gdy brakuje nam zaufania – do siebie lub do kogoś, kto byłby dla nas źródłem miłości i autorytetem, i kto wiedziałby jak pobudzić w nas owocną refleksję. Najczęściej albo eksplodujemy frustracją albo zamykamy się w sobie i połykamy kluczyk.
Szeroki i praktyczny kontekst
Świat jest duży i czasem warto pomyśleć, że może ktoś go stworzył i ma on jakiś większy sens. Być może jest to ta sama osoba, która dała życie naszym przodkom i podrzuciła nam materiały do budowy domów. Co więcej, być może ta osoba doskonale wie, po co nas stworzyła i jaką wyznaczyła nam rolę? To tak, jak gdy zakładamy firmę i wiemy, kto powinien pracować na jakim stanowisku. Być może ta twórcza osoba, jeśli ją o to zapytać, przypomni nam o życiowym celu oraz o tym, jak do niego zmierzać. I jeszcze, jeśli naprawdę przyjmiemy jej słowa, a razem z nimi ciepło płynące z jej wypowiedzi, to dodatkowo poczujemy w swoim sercu pierwszą falę spełnienia, czyli tam, gdzie z powodu różnych spraw, czujemy się nieraz opuszczeni, niezrozumiani, aż wreszcie, niekochani.
Na życie trzeba w takiej chwili spojrzeć bardzo praktycznie. Stan faktyczny jest taki, że czujemy dojmujące niezadowolenie. Pytanie pigułka jest więc takie: “Kto jest źródłem mojego szczęścia?”. Jeśli już odpowiemy sobie na to pytanie, to należy się wtedy do takiej osoby lub siły zgłosić i powiedzieć jej: “Jesteś źródłem mojego szczęścia, proszę, podziel się nim ze mną. Potrzebuję go trochę”. Wtedy skończymy ganiać w poszukiwaniu zamienników błogości, czyli nadmiernego jedzenia, używek, wymuszonej aktywności czy zawiłych rozmów.
Czasem warto, choćby dla kształcenia wyobraźni, pomyśleć, że ktoś tam jest w naszym sercu i że ulubioną rozrywką tej osoby jest dzielenie się miłością z tymi, którzy są na nią otwarci. Może warto by wysłać do niej zaproszenie? Jeśli nic nie sprawia jej większej przyjemności niż pielęgnowanie miłosnych związków, w których podejmujemy dobre i korzystne dla tego związku decyzje, to chyba nie ma co zwlekać. Tak myślę, a ty?